fantasybook.jun.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 


Poprzedni temat «» Następny temat
Fragment "Dziewczyny z Hex Hall"
Autor Wiadomość
Demoniczna 
Początkujący f-maniak


Pomogła: 2 razy
Wiek: 29
Dołączyła: 29 Cze 2011
Posty: 128
Skąd: Kraków
Wysłany: 2012-02-12, 14:41   Fragment "Dziewczyny z Hex Hall"

Przyglądałam się Felicii stojącej w żółtej sukni i pociągającej nosem i niewiele myśląc, głupio rzuciłam:
- Mogę ci pomóc.
Felicia spojrzała na mnie zapuchniętymi oczami.
- Jak?
Objęłam ją ramieniem, zmuszając do wyprostowania się.
- Musimy wyjść z budynku.
Wyszłyśmy z łazienki i przedarłyśmy się przez zatłoczoną salę gimnastyczną. Felicia sprawiała wrażenie zaniepokojonej, kiedy wyprowadziłam ją przez wielką dwuskrzydłową bramę na parking.
- Jeśli to jakiś głupi kawał, to pamiętaj, że mam gaz w torebce – powiedziała, przyciskając do piersi niewielką kopertówkę.
- Wyluzuj. – Rozejrzałam się, żeby mieć pewność, że na parkingu nie ma nikogo oprócz nas.
Mimo że zbliżał się koniec kwietnia, w powietrzu wciąż czuło się chłód i obie dygotałyśmy w cienkich sukienkach.
- Okej – powiedziałam, odwracając się z powrotem do niej. – Gdybyś mogła wybrać dowolną osobę jako partnera na ten bal, to kto by to był?
- To jakaś wyrafinowana tortura? – zapytała.
- Odpowiedz mi.
Utkwiła wzrok w swoich żółtych bucikach.
- Kevin Bridges? – wymamrotała.
Nie, żeby mnie to zaskoczyło. Przewodniczący samorządu szkolnego, kapitan drużyny piłkarskiej, jednym słowem ciacho… Kevin Bridges był tym chłopakiem, którego niemal każda dziewczyna wybrałaby na swojego balowego partnera.
- No dobra, niech będzie Kevin – mruknęłam, wyginając palce.
Uniosłam ręce ku niebu, zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie Felicię w objęciach Kevina: ją w jasnej, żółtej sukience, jego w smokingu. Mocno skupiłam się na tym obrazie – już po zaledwie kilku sekundach poczułam lekkie drżenie pod stopami i pojawiło się wrażenie, jakby w moje wyciągnięte ręce strumieniami lała się woda. Włosy uniosły mi się do góry, wysoko nad ramionami, a Felicia krzyknęła.
Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam dokładnie to, czego się spodziewałam. Nad nami uformowała się ogromna ciemna chmura, we wnętrzu której migotało fioletowe światło. Nie przerywałam koncentracji. Chmura wirowała coraz szybciej, aż w końcu przybrała idealnie okrągły kształt z dziurką w środku.
Magiczny Pączek – tak to nazywałam, od kiedy po raz pierwszy udało mi się go stworzyć w moje dwunaste urodziny.
Felicia skuliła się między dwoma samochodami, kryjąc głowę w ramionach. Było już jednak za późno, żeby przestać.
Otwór w środku chmury wypełnił się jaskrawozielonym światłem. Skupiona na tym świetle oraz na obrazie Kevina i Felicii, zgięłam palce i patrzyłam, jak zielona błyskawica wystrzela z chmury i przecina niebo, po czym znika gdzieś za drzewami.
Chmura rozpłynęła się, a Felicia wstała na trzęsących się nogach.
- C-co to było? – Zwróciła się do mnie z szeroko otwartymi oczami. – Jesteś jakąś czarownicą czy co?
Wzruszyłam ramionami, czując wciąż przyjemny dreszczyk mocy, którą właśnie wyzwoliłam. Pijana magią, jak określała to mama.
- To nic takiego – powiedziałam. – Wracajmy do środka.

Kiedy weszłam z powrotem do sali, Ryan stał przy stole z ponczem.
- Co się stało? – spytał, wskazując głową Felicię, która stała na palcach i gapiła się w podłogę, wyglądając na oszołomioną.
- Och, po prostu potrzebowała wyjść na chwilę na powietrze – odparłam, biorąc do ręki szklankę z napojem. Serce mi wciąż waliło, ręce drżały.
- Spoko – powiedział Ryan, poruszając głową w rytm muzyki. – Chcesz zatańczyć?
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, podbiegła Felicia, chwytając mnie za rękę.
- Jego tu nawet nie ma – szepnęła. – Czy to, co zrobiłaś… Czy on nie miał zostać moim partnerem?
- Ciii! Owszem, tak właśnie jest, ale musisz być cierpliwa. Jak tylko Kevin się tu zjawi, znajdzie cię. Uwierz mi.
Nie trzeba było długo czekać.
Ryan i ja tańczyliśmy jeszcze pierwszy taniec, kiedy w sali huknęło.
A zaraz potem rozległy się następujące szybko po sobie pyknięcia, brzmiące prawie jak wystrzały, przez co część dzieciarni z wrzaskiem zaczęła kryć się pod stołem z napojami. Widziałam, jak misa z ponczem spada na podłogę, zalewając wszystko wokół czerwonym płynem.
Ale to nie pistolet był sprawcą tych dźwięków – to były balony. Setki balonów. Cokolwiek się stało, spowodowało, że ich wielki sznur spadł na podłogę. Patrzyłam, jak jeden biały balonik umyka z tej jatki i wznosi się ku sufitowi sali gimnastycznej.
Rozejrzałam się i zobaczyłam kilku nauczycieli biegnących w stronę drzwi.
Których już nie było.
Wszystko dlatego, że wjechał w nie srebrny land-rover.
Z samochodu wysiadł chwiejnym krokiem Kevin Bridges. Miał rozcięte czoło i rękę. Krew kapała na lśniącą karoserię.
- Felicio! – ryknął. – FELICIO!
- O cholera – mruknął Ryan.
Partnerka Kevina, Caroline Reed, wygramoliła się z siedzenia pasażera ze szlochem.
- On zwariował – wrzasnęła. – Wszystko było w porządku, a potem to światło i… i… – Wybuchnęła histerycznym płaczem, co sprawiło, że poczułam skurcz w żołądku.
- FELICIO! – nie przestawał drzeć się Kevin, biegając jak oszalały po sali.
Rozejrzałam się i dostrzegłam przerażoną Felicię schowaną pod jednym ze stołów.
Tym razem byłam ostrożna, pomyślałam. Jestem już przecież coraz lepsza!
Kevin znalazł Felicię i wyciągnął ją spod stołu.
- Felicio! – Rozradowany uśmiechnął się promiennie, co – zważywszy na całą tę krew i tak dalej – wyglądało dość okropnie. Nie mogłam mieć za złe Felicii, że zaczęła wrzeszczeć.
Jeden z opiekunów, pan Henry od wuefu, podbiegł na pomoc i chwycił Kevina za ramię.
Chłopak jednak tylko się odwinął, nie puszczając Felicii, i uderzył nauczyciela w twarz. Pan Henry, który ma prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu i na pewno waży ponad dziewięćdziesiąt kilo, poleciał na plecy.
I wtedy rozpętało się piekło.
Uczniowie rzucili się w panice do drzwi, nauczyciele otoczyli Kevina, a krzyki Felicii przybrały rozpaczliwy, przenikliwy ton. Tylko Ryan stał niewzruszony.
- Fantastycznie! – krzyknął z zachwytem, kiedy dwie dziewczyny wspięły się na land-rovera i uciekły z sali gimnastycznej. – Bal jak z Carrie!
Kevin trzymał nadal Felicię za ręce, a nawet przyklęknął już na jedno kolano. Nie byłam pewna, bo otaczające mnie wrzaski nieco wszystko zagłuszały, ale chyba coś do niej wyśpiewywał.
Felicia przestała się wydzierać i teraz grzebała nerwowo w torebce w poszukiwaniu jakiegoś przedmiotu.
- O nie – jęknęłam.
Ruszyłam w ich kierunku, ale poślizgnęłam się na rozlanym ponczu i upadłam.
Felicia wyciągnęła niewielki czerwony pojemniczek i prysnęła jego zawartością prosto w twarz Kevina.
Piosenka zamieniła się w zniekształcony okrzyk bólu. Kevin puścił rękę dziewczyny i zaczął trzeć oczy, a Felicia uciekła.
- Wszystko w porządku, kochana! – krzyknął za nią. – Nie potrzebuję oczu, by cię widzieć! Widzę cię oczyma duszy, Felicio! DUSZY!
Super. Moje zaklęcie nie tylko było za silne, ale okazało się również obciachowe.
Usiadłam w kałuży ponczu. Wywołany przeze mnie chaos ogarniał wszystko dookoła. Obok mnie przeszybował samotny biały balon. Pani Davison, nauczycielka matematyki, zatoczyła się, krzycząc do telefonu:
- Liceum Green Mountain, przecież mówię! Co… no nie wiem… karetkę? Oddział antyterrorystyczny? Przyślijcie kogokolwiek!
W tej samej chwili rozległ się piskliwy wrzask.
- To ona! Sophie Mercer!
Trzęsąc się, Felicia wskazywała na mnie palcem.
Nawet pomimo zgiełku jej słowa poniosły się echem po przestronnej sali.
- To… to czarownica!
Westchnęłam.
- Nie, proszę… tylko nie to, nie po raz kolejny.















– Daj sobie spokój z tym stylem zbuntowanej nastolatki, Sophie. To wcale nie jest więzienie.
Ale ja tak właśnie czułam.
– To naprawdę najlepsze dla ciebie miejsce – dodała, kiedy podnosiłyśmy kufer.
– Domyślam się – wymamrotałam.
Mantra „to dla twojego dobra” pobrzmiewała nieustannie, od kiedy usłyszałam o Hekate. Dwa dni po balu maturalnym dostałyśmy maila od taty, który zasadniczo zawiadamiał nas, że zaprzepaściłam swoje szanse i Rada skazuje mnie na Hekate do osiemnastych urodzin. Rada to grupka osób, która ustanawia prawa rządzące Prodigium. Wiem, wiem. Rada, która nazywa sama siebie Radą. Ależ oryginalnie. W każdym razie tato dla nich pracuje, więc powierzyli mu przekazanie mi tej nieszczęsnej wiadomości. „Mam nadzieję – napisał w mailu – że nauczą cię tam posługiwać się mocą z większą dyskrecją”.
Maile i czasami telefon – to w zasadzie cały kontakt, jaki mam z tatą. Moi rodzice rozstali się, zanim się urodziłam. Wygląda na to, że on przez pierwszy rok ich związku nie powiedział mamie, że jest czarnoksiężnikiem (mężczyźni wolą ten termin od czarownika). A potem mama niezbyt dobrze przyjęła tę rewelację. Uznała go za wariata i uciekła do swojej rodziny. Nieco później przekonała się, że jest w ciąży (ze mną), więc na wszelki wypadek oprócz książek o wychowaniu dzieci nabyła również Encyklopedię czarów. Kiedy się urodziłam, była już ekspertem od wszystkiego, co włóczy się po nocy. Niechętnie odnowiła kontakt z tatą, dopiero gdy skończyłam dwanaście lat. Ale nadal odnosiła się do niego z chłodnym dystansem.

Przez cały miesiąc, odkąd tato zakomunikował nam, że idę do Hekate, usiłowałam się z tym pogodzić. Naprawdę. Powtarzałam sobie, że w końcu będę w towarzystwie ludzi takich jak ja, że nie będę musiała ukrywać swojej prawdziwej natury. To były wielkie zalety. Ale gdy tylko wsiadłyśmy z mamą na prom płynący na tę oddaloną od cywilizacji wyspę, poczułam mdłości. I wierzcie mi, nie była to choroba morska.
Wedle ulotki wyspa Graymalkin została wybrana na siedzibę Hekate ze względu na odległość od skupisk ludzkich, co pomaga utrzymywać jej prawdziwy charakter w tajemnicy. Miejscowi uważają, że jest to po prostu niezwykle ekskluzywna szkoła z internatem.
Kiedy prom zbliżał się do porośniętego gęstym lasem kawałka lądu, który miał być moim domem przez najbliższe dwa lata, zaczęłam mieć wątpliwości. Zobaczyłam sporą grupę uczniów włóczących się po trawniku, ale zaledwie garstka sprawiała wrażenie nowych. Wszyscy wypakowywali kufry i walizki. Niektórzy mieli sfatygowane bagaże jak mój, ale dostrzegłam także kilka toreb od Louisa Vuittona. Ciemnowłosa dziewczyna o lekko garbatym nosie wyglądała na mniej więcej moją rówieśniczkę, ale pozostali nowi byli zdecydowanie młodsi. Nie potrafiłam określić, czym większość z nich była: czarownicami,
czarnoksiężnikami czy zmiennokształtnymi. Ponieważ wszyscy wyglądamy jak zwyczajni ludzie, trudno to stwierdzić.
Elfowie natomiast byli łatwi do rozpoznania. Wyżsi niż przeciętny człowiek, noszący się z godnością, wszyscy z prostymi, lśniącymi włosami w najróżniejszych odcieniach: od bladozłotego po jaskrawofioletowy. No i mieli skrzydła. Wedle tego, co mówiła mama, elfowie zazwyczaj posługują się Splendorem, żeby wtapiać się w ludzkie społeczeństwo. To bardzo skomplikowane zaklęcie – wymaga wpływania na umysły wszystkich spotkanych osób, ale sprawia, że ludzie widzą elfów jako zwyczajnych osobników swojego gatunku, a nie otoczone poświatą, kolorowe, skrzydlate… stworzenia. Zastanawiałam się, czy ci, których skazano na Hekate, czują ulgę. Utrzymywanie przez cały czas tak misternego zaklęcia musi być bardzo trudne.
Zatrzymałam się, żeby poprawić torbę na ramieniu.
– Tu przynajmniej jest bezpiecznie – odezwała się mama. – To już coś, nie? Nie będę musiała bez przerwy się o ciebie martwić.
_________________
"Nie można przestać za kimś tęsknić - można tylko nauczyć się żyć z tą wielką, niekończącą się pustką w sercu."
"Błękitna godzina"
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Theme xandblue created by spleen modified v0.2 by warna

| | Darmowe fora | Reklama