fantasybook.jun.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 


Poprzedni temat «» Następny temat
Fragment "Głębia"
Autor Wiadomość
Demoniczna 
Początkujący f-maniak


Pomogła: 2 razy
Wiek: 29
Dołączyła: 29 Cze 2011
Posty: 128
Skąd: Kraków
Wysłany: 2012-02-12, 09:31   Fragment "Głębia"

BYŁ PIERWSZY WRZEŚNIA. Dzień, w którym moja starsza siostra Justine powinna zaczynać zajęcia. Kupować podręczniki. Myśleć o przyszłości. Dwoić się i troić, robiąc wszystko to, co zaprząta głowy studentów pierwszego roku. Jednak cały ten zamęt nie był udziałem Justine, a to dlatego, że o jej przyszłości zadecydował skok z urwiska w środku nocy trzy miesiące wcześniej.
To ja zamiast niej przechadzałam się po kampusie uczelni.
– Przed nami Parker Hall – wyjaśniał mój przewodnik. – A tam widać Hathorn Hall i kaplicę.
Uśmiechnęłam się uprzejmie i ruszyłam za nim dziedzińcem głównym. Ładny, utrzymany w konwencji parku skwer, który otaczały budynki z czerwonej cegły, wrzał od rozmów i śmiechu chłopaków i dziewcząt porównujących plany zajęć.
– To Coram Library – ciągnął dalej, wskazując poszczególne budynki. – A tuż za nią widać Ladd Library, liczącą ponad tysiąc metrów kwadratowych mekkę studentów.
– Robi wrażenie. – Pokiwałam z uznaniem głową i pomyślałam, że to samo mogłabym powiedzieć o moim przewodniku. Miał ciepłe brązowe oczy i ciemne włosy, które były w lekkim nieładzie, jakby tuż przed spotkaniem ze mną uciął sobie drzemkę na otwartej książce. Jego mocne opalone ramiona kontrastowały ze śnieżną bielą koszulki drużyny wioślarskiej. Jeśli strategia Bates College polegała na rozbudzaniu romantycznych uczuć w nastolatkach oprócz ambicji naukowych, to jej przedstawiciel był kimś, kto doskonale realizował to zadanie.
– Jest przy tym bardzo funkcjonalna. Zaufaj mi, wiem coś o tym. – Przystanął, jedną ręką chwycił rękaw mojej bluzy i pociągnął. Zrobiłam krok w jego kierunku, a wtedy pustą przestrzeń, którą jeszcze przed chwilą zajmowała moja głowa, przecięło nadlatujące ze świstem frisbee.
– Ufam – zapewniłam.
Staliśmy tak blisko siebie, że słyszałam, jak nagle wstrzymał oddech. Jego palce zacisnęły się na mojej bluzie, a ramiona naprężyły. Po kilku sekundach puścił mnie i wsunął kciuki pod ramiona plecaka na wysokości obojczyków.
– A co jest tam? – zapytałam.
Śledząc wzrokiem moje skinienie, napotkał wysoki budynek górujący nad obiema bibliotekami.
– To jest najważniejsza część uczelni – odparł i ruszył przed siebie chodnikiem. Gdy dotarł do frontowych schodów budynku, odwrócił się do mnie z i szerokim uśmiechnąłem . – Oto Carnegie Science Hall.
Przyłożyłam dłoń do piersi.
– Słynna Carnegie Science Hall? Czyżby to właśnie tu najbystrzejsze, najbardziej kreatywne umysły tego świata prowadziły przełomowe badania kształtujące krajobraz współczesnej nauki?
Przez chwilę nie odpowiadał, po czym zapytał podejrzliwie:
– Zgadza się, a co?
– Zaczekaj. Muszę zrobić zdjęcie.
– Skoro wiesz, co mieści ten budynek – stwierdził, kiedy gmerałam w torebce w poszukiwaniu aparatu – to musisz też wiedzieć, że prace, jakie prowadzone są w jego murach, wyróżniają naszą uczelnię spośród pozostałych. Nawet jeśli twoją specjalizacją nie są nauki ścisłe, już samo to uzasadnia pokaźne koszty ukończenia studiów, rzędu dwustu tysięcy dolarów.
Vox clamantis in deserto.
Wpatrywałam się w wyświetlacz aparatu, a przed oczami, jeden po drugim, zaczęły przeskakiwać obrazy: zielony brelok na klucze, kubki, sportowa bluza i parasolka. A wszystko to z dobrze znanym logo Dartmouth College.
– Vanesso?
– Przepraszam, zamyśliłam się. – Potrząsnęłam głową i skierowałam aparat tak, by zrobić zdjęcie. – Uśmiech proszę…
Na jego twarzy pojawił się uśmiech, ale po chwili – kiedy przeniósł wzrok na jakiś punkt za moimi plecami – zbladł. Zanim zdążyłam się odwrócić, żeby sprawdzić, co przykuło jego uwagę, poczułam na ramieniu czyjąś dłoń.
– Nie tak powinno być. – Sądząc po wyglądzie, chłopak, który zjawił się w towarzystwie dwóch „goryli”, mógł być w moim wieku albo o rok czy dwa lata starszy. Miał na sobie spodnie z obniżonym krokiem, polar i buty trekkingowe, jakby od razu po zajęciach zamierzał wyruszyć w góry. Jego kumple, kiedy ob-rzuciłam ich wzrokiem, wyszczerzyli zęby w uśmiechu.
– To znaczy co nie powinno tak być?
– Widzisz, samo ujęcie jest niczego sobie, ale byłoby o niebo lepsze, gdybyś to ty znalazła się na nim. – Wyciągnął przed siebie dłoń. – Mogę?
– Aha. – Mój wzrok zatrzymał się na aparacie. – Dzięki, ale…
– Mitoza – wypalił nagle mój przewodnik.
Chłopak w górskich butach spojrzał w stronę schodów za moimi plecami.
– Właśnie sobie przypomniałem, że w środku jest doskonała wystawa zdjęć przedstawiających mitozę komórkową. Najlepiej ją zobaczyć akurat teraz, późnym rankiem. Powinniśmy się zbierać, zanim zmieni się światło.
– Jasne. – Chłopak w górskich butach kiwnął głową. – Wiesz co, stary, pewnie udałoby ci się przyciągnąć o wiele więcej ludzi, gdybyś do materiałów promocyjnych uczelni dołączał zdjęcie koleżanki.
– Przekażę twoją sugestię do działu rekrutacji.
Chłopak w górskich butach przed odejściem posłał mi jeszcze jedno pełne uznania spojrzenie. Odczekałam, aż on i jego kumple znikną za rogiem, i dopiero wtedy odwróciłam się w stronę schodów. Mój przewodnik wciąż stał na tym samym stopniu z rękami w kieszeniach, a jego twarzy wyrażała… zaniepokojenie? Zazdrość?
– Czy w środku faktycznie można obejrzeć wystawę zdjęć pokazujących mitozę? – zapytałam.
– Nawet jeśli tak, nie byłaby punktem programu zwiedzania uczelni. W końcu nie chcemy odstraszyć kandydatów ani zanudzić ich na śmierć.
Uniosłam aparat.
Uśmiechnął się.
Zrobiłam mu zdjęcie, po czym wsunęłam aparat z powrotem do torebki.
– No dobrze, rozumiem, że Carnegie Science Hall wyróżnia tę uczelnię od innych, ale zanim podejmę decyzję, chciałabym zobaczyć coś jeszcze.
– Siłownię? Kino? Muzeum sztuki?
– Akademiki.
Mój puls przyspieszył, kiedy opuścił wzrok. Sądząc, że wprawiłam go w zakłopotanie, byłam już gotowa zaproponować inne miejsce poza miasteczkiem uniwersyteckim, gdzie byłoby mniej ludzi, mniej rozpraszających uwagę bodźców. Ale wtedy ruszył w dół po schodach i skręcił w prawo, tam skąd przyszliśmy.
– Zaczekaj, aż zobaczysz te betonowe ściany i podłogi pokryte linoleum – powiedział. – Założę się, że już nigdy nie zechcesz wrócić do domu.
Idąc dziedzińcem głównym, nie rozmawialiśmy. Simon raz po raz pozdrawiał przyjaciół i kolegów z roku, a ja milczałam. W głowie wirowały mi myśli o Justine, o minionym lecie, o tej jesieni i nie byłam pewna, jaka z nich przeważy, jeśli zdecyduję się odezwać. Gonitwa myśli trwała nieprzerwanie, gdy szliśmy przez kampus i dalej, aż do czwartego piętra budynku z czerwonej cegły. Na szczęście panująca między nami cisza nie była krępująca. Ani razu tego nie odczułam.
– Powinienem cię ostrzec – odezwał się Simon, kiedy przystanęliśmy przed zamkniętymi drzwiami jego pokoju. – Wystrój pozostawia wiele do życzenia. Takie są skutki, gdy upycha się dwóch studentów biologii w jednym ciasnym pomieszczeniu. A właściwie w jakimkolwiek pomieszczeniu.
– A twój sublokator…?
– Jest na zajęciach. Na czterogodzinnym seminarium, które zaczęło się pół godziny temu.
Poczułam, jak moje serce zaczyna galopować, a wnętrzności zaciskają się w węzeł. Te mieszane uczucia musiały wyraźnie wymalować się na mojej twarzy, ponieważ nagle, zaniepokojony, postąpił w moją stronę.
– Skoro tak – odparłam, z ulgą stwierdzając, że głos wcale mi nie drży – chyba lepiej będzie, jeśli dokończymy zwiedzanie.
To go chyba uspokoiło. Uśmiechnął się, wyciągnął klucze z kieszeni dżinsów, i otworzył drzwi. Kiedy weszliśmy do środka, oparł się o zamknięte drzwi, krzyżując ręce za plecami, i badawczo potoczył wzrokiem po wnętrzu. – Hm, ciekawe – mruknął.
– Co takiego? – zapytałam.
– Wystrój.
Rozejrzałam się. Był to pokój o typowym akademickim standardzie, z dwoma łóżkami, biurkami, komodami i dwiema półkami na książki. Jedna strona pokoju wyglądała bardziej niechlujnie niż druga i założyłam, że należy do współlokatora, który prawdopodobnie nie spodziewał się odwiedzin. Do nielicznych ozdób należał niebieski dywanik, transparent z logo uczelni i… zdjęcie w ramce przedstawiające dziewczynę w czerwonej łódce.
– Wiedziałem, że czegoś tu brakowało – podjął łagodnie – a nawet domyślałem się czego. I teraz widzę, że się nie myliłem.
Nasze spojrzenia się spotkały. Nie poruszył się, gdy podeszłam bliżej, nie spuszczając z niego wzroku. Czekał, by nabrać pewności, że cokolwiek się zaraz stanie, stanie się, ponieważ tego chcę. Minęły dwa miesiące, ale czas niczego nie zmienił. Gdyby upłynął rok, a nawet dwadzieścia lat, moje uczucia byłyby takie same.
Stanęłam najbliżej, jak mogłam, ale tak, żeby nasze ciała nie stykały się ze sobą. Czułam zapach mydła na skórze Simona i widziałam, jak jego pierś unosi się i natychmiast opada. Zacisnął szczęki, a jego szerokie ramiona wyprostowały się, gdy mocniej oparł się o drzwi i unieruchomił ręce za plecami.
– Vanesso…
– W porządku – wyszeptałam, pochylając się ku niemu. – Wszystko dobrze.
Ledwie musnęłam wargami jego policzek, kiedy chwycił mnie za biodra i przyciągnął do siebie, likwidując dzielące nas centymetry. Jego dłonie przesunęły się z mojej talii na szyję, skąd niespiesznie powędrowały dalej, na twarz. Simon ujął ją tak delikatnie, jakby była zrobiona ze szkła. Zanim pochylił się, by przywrzeć wargami do moich ust, znów utkwiliśmy w sobie wzrok, co trwało wystarczająco tak długo, bym mogła poczuć na sobie ciepło jego spojrzenia.
Gonitwa myśli ustała. Umysł miałam teraz jasny. Liczyła się tylko ta chwila, my, on.
Simon. Mój Simon.
Pierwszy pocałunek był delikatny, pełen słodyczy, jakby po długiej rozłące nasze usta poznawały się na nowo. Ale wkrótce przywarły do siebie mocniej, poruszając się bardziej gorączkowo. Obiema rękami uczepiłam się koszulki Simona, podczas gdy jego wargi wędrowały po moim policzku, wokół ucha, w dół na kark. Zatrzymał się tylko raz, bo zabrakło mu nagiego ciała do całowa-nia. Nie chcąc, by przestawał, puściłam jego koszulkę i zdjęłam przez głowę bluzę. Zanim jeszcze rzuciłam ją na podłogę, był znów przy mnie.
Wsparł czoło na moim ramieniu, a jego dłonie, które powoli przesuwały się w dół po moich plecach, dotarły aż do krawędzi dżinsów. Nie przestając się całować, podeszliśmy do łóżka, a kiedy Simon się położył, usiadłam na nim okrakiem i udami objęłam go w pasie.
– Możemy przestać – powiedział łagodnie, gdy się odsunęłam. – Jeżeli czujesz się choć trochę spięta albo niepewna…
Uśmiechnęłam się. Jeżeli, będąc z Simonem, kiedykolwiek czułam się spięta albo niepewna, to nie dlatego, że bałam się znaleźć zbyt blisko niego.
Przeciwnie: bałam się braku bliskości.
– Tęskniłam za tobą – wyznałam.
– Vanesso… nawet nie masz pojęcia, co ja przeżywałem.
Tyle tylko, że ja doskonale wiedziałam. Mogłam odczytać to w każdym jego spojrzeniu, za każdym razem, kiedy wymawiał moje imię, kiedy trzymał mnie za rękę, kiedy mnie całował. Powiedział mi to tylko raz, ale kolejne zapewnienia nie były potrzebne.
Wiedziałam, że Simon mnie kocha.
Niestety, wiedziałam też dlaczego.
Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale zamknęłam je pocałunkiem. Całowałam go tak długo, aż najwyraźniej zapomniał, co chciał zrobić, a ja odsunęłam dobrze mi znaną dokuczliwą myśl na tyle daleko, by skupić się jedynie na nim, na nas, na tu i teraz.
Ponieważ ta chwila miała się skończyć. Musiała się skończyć. Momentami zatracałam się tak mocno, pijana ze szczęścia, że pozwalałam sobie wierzyć, iż będziemy tak trwać całą wieczność… jednak rzeczywistość nigdy nie dawała o sobie zapomnieć.
Jak wtedy, gdy później leżeliśmy obok siebie ze splecionymi nogami, a moja głowa spoczywała na jego piersi; gdy Simon w zamyśleniu przeczesywał palcami moje włosy, a ja wpatrywałam się w zdjęcie dziewczyny w czerwonej łódce, które stało na komodzie przy biurku, i liczyłam miarowe, wolniejsze uderzenia jego serca.
– Zaraz wracam – wyszeptałam.
Owinęłam się w prześcieradło, wstałam z łóżka i z wielkim trudem poczłapałam do komody. Zamieniłam prześcieradło na szlafrok Simona, sięgnęłam na półkę po ręcznik, po czym podniosłam z podłogi torebkę i wyszłam z pokoju.
Znalazłszy się na korytarzu, ruszyłam biegiem. Wcześniej, kiedy Simon prowadził mnie do pokoju, mijaliśmy łazienkę, więc teraz znalazłam ją bez trudu. Ignorując ciekawskie spojrzenia przechodzących korytarzem studentów, szarpnięciem otworzyłam drzwi i wpadłam do środka.
Każda kabina prysznicowa dzieliła się na dwie komory: część kąpielową z brodzikiem i prysznicem oraz niewielką przestrzeń, gdzie można było się wysuszyć. Popędziłam do ostatniej kabiny i z trzaskiem zasunęłam winylową przegrodę. Trzy razy upuściłam torebkę, zanim zdołałam pewnie ją uchwycić trzęsącymi się dłońmi, otworzyć i wyjąć ze środka plastikowy pojemnik. Następ-nie rzuciłam torebkę i szlafrok Simona na posadzkę i weszłam do brodzika.
Wydawało mi się, że moja klatka piersiowa i skóra płoną żywym ogniem. Nogi miałam kompletnie zdrętwiałe. Musiałam użyć wszystkich sił, by odkręcić kurek i podważyć wieczko plastikowego pojemnika.
Skierowałam głowę w stronę sitka prysznica, tak że woda popłynęła strumieniem po mojej twarzy. Otworzyłam usta i przystawiłam do nich pojemnik, krztusząc się, kiedy woda wraz z proszkiem wdarła mi się do gardła.
I chwilę potem, nareszcie, poczułam ulgę. Przychodziła powoli, z każdym łykiem. Niewidzialne płomienie trawiące moją skórę stopniowo zostały ugaszone, a palenie w piersi ustało. Czując, że wstępuje we mnie siła, nabierałam z pojemnika garście soli i wcierałam w całe ciało. Drobne kryształki drapały, by po chwili rozpuścić się w wodzie, przynosząc ukojenie.
To tylko peeling do ciała, powtarzałam w myślach. Złuszcza naskórek – takich samych używa się w spa.
Gdy tylko powróciło czucie, nogi natychmiast ugięły się pode mną. Osunęłam się na dno brodzika i przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej. Zimna woda obmywała mnie od głowy aż do stóp, zmywając gorące krople, które wypływały mi z oczu.
Justine zawsze powtarzała, że na strach przed ciemnością najlepsze jest udawanie, że w rzeczywistości jest zupełnie jasno. Tę strategię stosowała w niezliczonych przypadkach, kiedy byłyśmy dziewczynkami, z kolei ja, niezależnie od sytuacji, wciąż na niej polegałam, zawsze wtedy,zwłaszcza gdy byłam zbyt wystraszona, żeby trzeźwo myśleć.
Dlatego właśnie po kilku minutach dźwignęłam się, wytarłam, ubrałam i ruszyłam korytarzem. W pokoju wgramoliłam się z powrotem do łóżka i zwinęłam w kłębek obok Simona. A kiedy mnie pocałował i zapytał, czy dobrze się czuję, zapewniłam go, że mam się świetnie.
Ponieważ to, czego bałam się najbardziej na świecie, to wyznać Simonowi prawdę.
_________________
"Nie można przestać za kimś tęsknić - można tylko nauczyć się żyć z tą wielką, niekończącą się pustką w sercu."
"Błękitna godzina"
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Theme xandblue created by spleen modified v0.2 by warna

| | Darmowe fora | Reklama